„ Chęć do życia, walka o każdy wdech… ogromnie boli myśl, w której nie będzie już następnych dni”
Mroźny wiatr, owiewający ogromne łąki… sztywne ciało, leżące na uboczu nich. Nie godzi się z myślą, że nie przetrwa, próbuje cichutko rżeć, nieudolnie próbuje podnieść głowę, jednak bez jakiegokolwiek rezultatu- ono nie chce umierać.
Czas mija, temperatura jego ciała wciąż maleje- brak energii, na wzięcie kolejnego oddechu- jednak w oku wciąż pełno nadziei i chęci do życia.
Godziny mijają, próby podniesienia na nic- nogi nie są w stanie utrzymać ciężaru ciała, pomimo podanych leków- okryty derką i termoforami- on chce przetrwać tą noc i kolejne lata, chce żyć…
Kolejna interwencja Naszej fundacji- to była nasza najdłuższa i najcięższa walka, która wciąż trwa, jednak stawka jest zbyt wysoka, by teraz odpuścić.
Kolejne cierpienie, kolejne bilansowanie na cieniutkiej granicy życia i śmierci, kolejny ból, rany i agonia- wszystko przez zaniedbanie człowieka…
Trafiliśmy do miejsca, gdzie wszystko wyglądało bajecznie- ogromne tereny, łąki, stado koni trzymanych w chowie bez stajennym, źrebaki bawiące się ze sobą. Co jakiś czas, postawione bale siana. Jednak cała ta oprawa, nie uchroniła przed brakiem odpowiedniego dopilnowania, tym bardziej, jeżeli cały czas konie są chowane w warunkach, w których narażone są na o wiele więcej czynników, niż w stajni.
W całej tej bajecznej atmosferze, nie zabrakło miejsca na zło- oddalony od reszty stada koń, w agonicznym stanie walczył o życie.
Nie wiemy ile tam leżał, ile czasu nie jadł i nie pił. Wezwaliśmy weterynarza, który jednoznacznie stwierdził, że koń jest zagłodzony, a szanse na przeżycie są znikome, nawet przy podaniu kroplówek i leków. Podejrzewamy, że wynikiem zagłodzenia był brak dostępu do jedzenia, przez odrzucenie tego konia od reszty stada.
„ Są rozkazy, których nie można zaakceptować.”
Ta noc, to była wielka wojna- wojna z bezduszną śmiercią.
Masa kroplówek, leków, termoforów z ciepłą wodą, by ogrzać wychłodzone ciało tego konia. Kilkanaście nieudanych prób, by go postawić na nogi- pełno osób, sprzętu, stresu i wciąż nadzieja w oku tej bezsilnej istoty.
Pewnie nie jeden z was, w głowie już sobie myśli, po co to wszystko? Po co tak męczyć to zwierzę? Czy nie lepiej, skoro nie miało nawet siły wstać, po tylu kroplówkach, przy pomocy mu w tym, po prostu uśmierzyć jego cierpienia?
Dla nas nie było o czym dyskutować- nie zrobilibyśmy tego. My nie jesteśmy słabą grupą, dającą się ponieść emocją, nie jesteśmy przypadkową zbieraniną ludzi- jesteśmy fachowcami, którzy przez ogromne doświadczenie wiedzą, kiedy należy walczyć, a kiedy odpuścić.
W tym przypadku, patrząc na tego konia, jasne było, że będziemy walczyć. Będziemy walczyć dla niego- on tak bardzo pragnie dalej żyć.
Kolejne godziny mijają, stan kobyłki się nie poprawia- dalej nie może wstać, rany i odleżyny robią się coraz większe. Gdy siła ludzkich rąk zawodzi, trzeba znaleźć inne rozwiązanie, bo czas ucieka, a w tym przypadku jest na wagę złota.
Przy pomocy ładowacza czołowego, pierwszy raz podnieśliśmy kobyłkę, lecz ta po opuszczeniu od razu znowu padła… nie była w stanie ustać ani chwili- czas leciał, zmrok zapadał, a my staliśmy wciąż w tym samym miejscu.
https://www.youtube.com/watch?v=soXew-eFtuo
„ Są drogi, którymi się nie przejedzie”
Na te łąki nie dało dojechać się samochodem, tym bardziej z przyczepą- grunt był zbyt mokry- potrzebowaliśmy ładowarki teleskopowej, by bezpiecznie przetransportować kobyłę do miejsca, gdzie będziemy mogli załadować ją do przyczepy, by przewieźć ją do naszej fundacji i otoczyć odpowiednią opieką.
Niestety, ładowarkę zdobyliśmy dopiero na następny dzień, po nocy pełnej trudu, w utrzymaniu konia przy życiu- derki, okładanie termoforami, podawanie kroplówek- wciąż temperatura poniżej 35 stopni Celsjusza, gdzie prawidłowa temperatura ciała konia wynosi 37,5- 38,2 stopni Celsjusza.
Ładowarkę załatwiliśmy z miejscowości oddalonej o pięćdziesiąt kilometrów- tylko dzięki niej, zabraliśmy tą kobyłkę do naszej fundacji, ponieważ przewiezienie jej ładowaczem czołowym, było zbyt ryzykowne, bo groziło okaleczeniem konia, w przypadku, gdy ten zaczął by się rzucać.
Kobyłka przez całą podróż do fundacji leżała. Jest bardzo słaba, całą dostarczaną energię zużywa na trawienie siana i próbę ogrzania swojego ciała.
Zdanie będą różne- jedni nazywać nas będą dręczycielami, inni wspaniałymi ludźmi, jednak owoc naszego postępowania przemawia tylko za tym, że słusznie zrobiliśmy- ocaliliśmy istotę, która tak bardzo pragnęła żyć.
Kobyłka jest pod ciągłą kontrolą weterynarza i pod stałą opieką- nie zostaje sama ani na chwilę, gdyż jej mięśnie są bardzo słabe, jednak mimo to kobyłka już próbuje wstawać, choć zdarza się, że gdy chwilę stoi, znów się kładzie, nie mogąc samodzielnie wstać. Jest na to za słaba. Po jakimś czasie, zaczyna rżeć, a gdy znów się zbieramy, by ją podnieść, nerwowo zaczyna machać głową, jak gdyby jasno dając do zrozumienia, że ona się nie podda i to nie jest jeszcze jej czas- ona da radę. Przetrwa to.
Pomimo niewielkiej poprawy, Jej stan jest bardzo ciężki, wręcz krytyczny- rany, odleżyny, i utrzymująca się bardzo niska temperatura ciała, pogarszają całą sytuację . Wciąż walczymy, bo i ona wciąż walczy. Pomożemy jej najlepiej jak potrafimy, bo jej wola do życia jest tak ogromna, a tak bardzo doświadczana przez okrutne zło i cierpienie…
Pilnie potrzebne są środki na obdukcję, pełną diagnostykę, zakupienie specjalistycznej paszy, leków i opłacenie wypożyczenia ładowarki teleskopowej oraz transport do naszej fundacji- interwencja miała miejsce w województwie świętokrzyskim- to prawie 500 kilometrów od nas oraz na opłacenie dochodzenia, by ustalić przyczyny doprowadzenia zwierzęcia do tak złego stanu i nadzór pozostałych zwierząt, pozostających na miejscu.
Na dzień dzisiejszy koszty już sięgają 5000 złotych.
Kochani. Pomóżmy tej zagłodzonej istocie- mimo jej cierpienia, wielu ran i braku siły- jej chęć dożycia nie osłabiła się- podarujmy jej w prezencie to, co dla niej najcenniejsze- życie. Razem na pewno damy radę.