Czy powinniśmy pomagać zwierzęcym maluchom, które znaleźliśmy gdzieś w terenie bez opieki matki? Nie!!! Dotyk skazuje na śmierć i nie jest to przesadzone stwierdzenie????.

Czy powinniśmy pomagać zwierzęcym maluchom, które znaleźliśmy gdzieś w terenie bez opieki matki? Nie!!! Dotyk skazuje na śmierć i nie jest to przesadzone stwierdzenie????.

Historia wyrzeczeń, pasji i losu sarenki…
Aby prawdziwie pomóc, trzeba tego chcieć. Aby pomagać zwierzętom, trzeba mieć do nich sympatię, czuć bliskość czy miłość????– trzeba obdarzyć je uczuciami i zrozumieć, że opieka nad nimi, to wiele wyrzeczeń… Bo nawet gdy codziennie pracuje się po 16 godzin, aby zapewnić tym wszystkim zwierzętom jak najlepsze warunki i opiekę i choć ma się tylko jeden dzień, w którym śpi się tą godzinę dłużej- potrzebujące zwierzę nie poczeka. Ono prosi o ratunek w danej chwili, nie po weekendzie, nie po odpoczynku- bo mała sarenka nie przeżyłaby niedzieli, nie poczekałaby, aż my odpoczniemy- ona po prostu umarłaby w cierpieniu????.
Często jest tak, że przez niewiedzę, człowiek wymierza zwierzętom ogromną krzywdę, nawet, skazuje je na śmierć- po południu w niedzielę do naszej fundacji zadzwonił telefon. Byliśmy zrozpaczeni, po usłyszeniu tego, co się wydarzyło. Dwójka mężczyzn, chodząc z wykrywaczem metalu po łąkach, nadepnęła na malutką sarenkę- tak jak i przerażenie sarenki, tak i panika mężczyzn, była ogromna. Patrząc na to, że maleństwo waży jeden kilogram, musiało urodzić się około dwóch dni temu- mężczyźni zamiast ją tam zostawić, postanowili zabrać ją do auta- oni w tamtej chwili nie wiedzieli, że skazują ją tym samym na śmierć. W aucie, trzymali ją cztery godziny, jednak późniejsze godziny, były dla niej wyrokiem, gdyż nowonarodzona sarenka, zamiast otulić się zapachem matki i smakiem jej mleka, oddawana była z rąk do rąk do ludzi, którzy chcieli się nią zająć, ale gdy ta wena przechodziła, jak najszybciej się jej pozbywali, bo była ona dla nich za dużą odpowiedzialnością. I tak, po ośmiu godzinnej tułaczce, ośmiu godzinach stresu i głodu tak delikatnej istoty, jaką była malutka sarna, mężczyźni zadzwonili do nas o pomoc. Wiedzieliśmy, że mama sarna odrzuci swoje młode- zniknęło ono na tyle czasu z miejsca, w którym je ukryła. To był koszmar dla matki, jak i nowo narodzonego sarniego dziecka????.
Nie mogliśmy zwlekać. Takie maleństwo, musi pić co godzinę, a już nie piło ponad osiem- sarenka była przerażona, bardzo piszczała- na szybko zorganizowaliśmy mleko, o które w niedzielę było naprawdę trudno i smoczek, który nałożyliśmy na zwykłą, plastikową butelkę- jednak mała sarenka, pomimo głodu, była zbyt przerażona, aby napić się mleka z ludzkiej ręki. Bardzo się martwiliśmy, a maleństwo bardzo się bało- jej serduszko biło przeraźliwie- nasze również, bo obawa była ogromna- sarenka już tyle nie piła, a każda próba jej nakarmienia, kończyła się jej paniką- potwornie bałam się, że malutka zrobi sobie krzywdę, tym bardziej, że nie zacznie ssać mleka z butelki. Kolejnym problemem było, że nie mieliśmy siary- bo o ile mleko, po wielu telefonach i specjalnej jeździe po nie załatwiliśmy, to o tyle siary koziej w okolicy nie miał nikt.
Wciąż delikatnie ją głaskaliśmy, by pokazać przerażonej kruszynie, że nie jesteśmy dla niej zagrożeniem, a ostatnią deską ratunku… wciąż delikatnym ruchem otulałam ją w swoje ramiona, aby w moich ramionach znalazła ciepło, a nie dotychczasowe zagrożenie- serduszko powoli się uspokajało. Z każdymi dziesięcioma minutami, sarenka czuła się przy nas coraz pewniej… my przy niej też, ale nasza obawa nie znikała- w naszych myślach, ciążyła świadomość, że opieka nad nią, to ogromna odpowiedzialność.
Kolejna próba karmienia odbyła się spokojniej- każdy ruch, był prawdziwie delikatny, by nie skazywać sarenki na dodatkowy, i tak już ogromny niepokój.
Po dwudziestej pierwszej, gdy był już czas na czwarte karmienie malutkiej, zadzwoniliśmy do cudownej kobiety, która co roku ratuje małe sarenki z wielu różnych wypadków. Zadzwoniliśmy w sprawie siary i karmienia, jednak podczas rozmowy ku naszej radości, okazało się, że Pani Aneta również opiekuje się sarenką. Pani Aneta, to cudowna kobieta, która wspiera naszą fundację poprzez adopcję Gucia i nigdy nie brakujące do nikogo, ciepłe słowa. Sama, ratuje zwierzęta i dba o nie jak o własne dzieci- podczas rozmowy, dowiedzieliśmy się, że ma właśnie pod opieką trzy tygodniową sarenkę i siarę- choć było już naprawdę późno, podjęliśmy decyzję, że zawieziemy do niej sarenkę, bo w towarzystwie drugiej, zawsze będzie im raźniej- nie mogliśmy zwlekać. Ta delikatna sarenka, dopiero przyszła na świat i potrzebuje siary, a w towarzystwie innej sarenki, której historia również nie należy do bajek, zawsze będzie czuła się bardziej komfortowo- bo jakie by nasze czyny nie były ciepłe i troskliwe, towarzystwo tego samego zwierzęcia, daje znacznie więcej.
Była już prawie dwudziesta druga i pomimo mojej ogromnej migreny, po prostu wsiadłam w samochód. Nie mogę przekładać zdrowia i życia niewinnej i potrzebującej pomocy sarenki, nad własne zmęczenie, obawę i nieznośny ból głowy- malutka spędziła całą podróż, leżąc na sianku, które przygotowałam jej, aby czuła choć trochę znajomych zapachów i dotyku- jedni powiedzieli by, że na darmo brudziłam całe auto, ale nie- to siano, to takie moje przytulenie sarenki na odległość i zadziałało ono tak, jak bardzo na to liczyłam- sarenka przez całą podróż spokojnie, zwinięta w malutki kłębuszek, przeleżała podróż. Zawieźliśmy sarenkę do miejsca, gdzie od trzech tygodni przebywa już inna sarna, której historia jest równie tragiczna- razem ze swoją siostrą, wyleciały z łożyska swojej matki, gdy ta, została potrącona przez samochód… od początku była walka o ich życie i niestety, pomimo wszelkich prób, jej siostra odeszła… druga żyje tylko dzięki znakomitej opiece, doświadczeniu i trosce kobiety, prawdziwie kochającej zwierzęta, kobiety, która pomaga im i otacza miłością- sarenka pod taką właśnie opieką się znajduje i mamy nadzieję, że w zdrowiu będzie dorastać z drugą, starszą o trzy tygodnie sarną. Pani Aneta to kobieta, dla której tak jak dla nas, pomoc skrzywdzonym zwierzętom jest priorytetem, przekładanym nad własne potrzeby.
Otoczyliśmy sarenkę miłością i opieką- Pani Aneta???? zapewniła jej siarę i odpowiednie mleko oraz zapewniliśmy jej towarzystwo innej sarenki. Nasza pomoc, uratowała życie pokrzywdzonej sarenki i mamy nadzieję, że pod odpowiednią opieką, w zdrowiu będzie rosnąć.
Cała pomoc, trwała do drugiej w nocy, a o szóstej, znów trzeba było wstać- ale to nie jest ważne, bo tylko dzięki takiemu postępowaniu, mała sarenka dalej żyje- i to w tym wszystkim jest najpiękniejsze- właśnie to, pozwala wciąż się poświęcać.
Te sarenki, które żyją tylko dzięki poświęceniu i opiece kochających zwierzęta ludzi, z pasją do nich, już nigdy nie wrócą do lasu- bo po dzieciństwie spędzonym w domu, śpiąc w objęciach ludzi na łóżku, staną się prostym celem dla każdego myśliwego.
Już zawsze będą trzymały się blisko domu, w którym zaznały miłości i opieki- opieki, której będą potrzebowały już do końca swych dni.
Post napisaliśmy dopiero teraz, bo wcześniej nie mieliśmy na to czasu- nasz każdy dzień, to ogromne zmęczenie i uśmiech, namalowany poprzez szczęście naszych podopiecznych- jeżeli robi się coś z pasją, pomimo wszelkich trudności, wciąż się tego pragnie. Bo gdyby nie pasja i miłość do zwierząt, kto wróciłby o drugiej w nocy do domu i o szóstej znów śpieszył z pomocą i opieką zwierzętom? Jesteśmy bardzo zmęczeni, ale szczęśliwi, że uratowaliśmy sarence życie❤️.
Kochani, jeżeli napotkacie się w lesie, na polu czy w jakimś innym miejscu na małe, dzikie zwierzątko- nie dotykajcie go, a tym bardziej nie zabierajcie ze sobą! To, że nie ma przy nim matki, nie oznacza, że ona je porzuciła- bo tak jak w przypadku saren, matka specjalnie ukrywa swoje maleństwo w jakimś zacisznym miejscu, na przykład w wysokiej trawie i później po nie wraca- młode zwierzęta, często umierają z niewiedzy ludzkiej, gdyż ludzie nie zdają sobie sprawy, jak ważny jest naturalny zapach maleństwa- gdy ten zapach się zmieni, tym bardziej na zapach ludzi, matka sarna odrzuci swoje młode, a wtedy ono umrze, bo samo sobie nie poradzi- nie należy ingerować w życie dzikich zwierząt, bo przez zwykłe dotknięcie sarny, możemy wyrządzić jej niezamierzoną, ale ogromna krzywdę. Taki sam aspekt, pojawia się, gdy zbyt długo koło takich dzikich zwierząt przebywamy- przecież wtedy też zostawiamy swój zapach…
Czy powinniśmy pomagać zwierzęcym maluchom, które znaleźliśmy gdzieś w terenie bez opieki matki?
Nie!!! Dotyk skazuje na śmierć i nie jest to przesadzone stwierdzenie????.